„Soulmate" to książka, którą wygrałam w konkursie. Chciałam ją przeczytać odkąd zobaczyłam jej zapowiedzi na Instagramie. A było ich sporo. Anna I Hains zapowiedziała, że to będzie najgorętsza książka 2025, a przecież do końca roku mamy jeszcze czas. Nie byłabym sobą, gdybym nie sprawdziła w czym tkwi fenomen książki. A o takim niewątpliwie autorka każdą z nas zapewniała. Czy Roxanne jako bohaterka przypadła mi do gustu? Czy jej styl życia mnie przekonał? A może warto było sobie odpuścić staranie się o wygraną i tym samym przeczytanie tej książki? Na te i inne pytania odpowiem w dalszej części tekstu.
Jedno jest pewne - do recenzji starałam się podejść na chodno, ale nie zawsze mi się to udawało.
„To historia, która przekracza granice, burzy schematy i zostaje w głowie na długo, po przeczytaniu ostatniego zdania. Zakazana? Nie. Po prostu wyjątkowa. "
Nie są to moje słowa. Taki krótki opis znalazłam na Instagramie autorki. Czy po przeczytaniu książki zgadzam się z jej słowami?
Niestety z przykrością muszę się nie zgodzić z tym, co przeczytałam. Nie zgadzam się z ani jednym słowem, które napisała autorka, ponieważ nie ma w tej książce nic wyjątkowego.
Podobnych przeczytałam już wiele. Lepszych czy gorszych, ale bez skrupułów ukazujących świat bogatej elity, która po pewnym czasie traci umiar w piciu kolorowych drinków. Której jawa miesza się ze snem, a przypadkowy i przygodny seks staje się nieodłącznym elementem imprezowania czy stylu życia. Elity a może elyty ( to teraz modne prześmiewcze słowo, które króluje na Instagramie), którą już tylko cienka linia dzieli od upadku. Mam wrażenie, że najgorsze w tym kręgu są kobiety. Bo ile można pić, wciągać i dawać się dymać przypadkowym kolesiom? W końcu znajdzie się taki, którego fantazja poniesie zbyt daleko. I tragedia gotowa.
Przyjrzyjmy się fabule. Roxanne jest właścicielką anencji nieruchomości. Jest kobietą wyzwoloną, która nie boi się pracy i zna swoją wartość. Choć co do tej wartości zaczęłam mieć później wątpliwości. Roxanne lubi się bawić. Lubi imprezować z koleżankami, wypić za dużo i potem mieć kaca giganta. Rozwodzi się z mężem, który nie chce opuścić jej apartamentu Zmienia zamki i tym samym nasza bohaterka jest zmuszona mieszkać kątem w innym miejscach. Najczęściej u Katarine, swojej przyjaciółki psychiatry. Obu dobrze się imprezuje i mają szalone pomysły. Obie są również niestabilne emocjonalnie. Podejrzewam, że jakbym tyle piła, to mój układ nerwowy, by dawno zwariował. Roxanne po rozstaniu z mężem rzuca się w wir imprez i przygodnego seksu. I niebezpiecznego seksu, bowiem nasza bohaterka nie używa prezerwatyw i jakoś się tym nie przejmuje. Nie przejmuje się również tym, że jej życie się sypie. W pracy robi się syf, kiedy jeden z jej zaufanych pracowników defrauduje pieniądze klientów. Że ten biznes jeszcze hula, to sukces. Bo zamiast siedzieć na tyłku i wszystko prostować i ratować, to nasza bohaterka co chwilę jest na wakacjach. I to zazwyczaj z nowymi kochankami lub tych kochanków na nich poznaje.
„Żyć, nie umierać." Jak to się potocznie mówi.
Zatrzymajmy się na chwilę również przy języku, jakim jest książka napisana. Prosty. Nic specjalnego. W książce pełno jest kolokwializmów, a opisy niektórych sytuacji czy zdarzeń są mdłe i nieprzemyślane. A niektóre wręcz przerysowane.
Co do opisu seksu, to niektóre akty były ciekawe i faktycznie można się było przy nich nakręcić. Podobała mi się wycieczka do klubu swingersów, ponieważ tam faktycznie było gorąco. Za to seks grupowy był beznadziejny. I ten lubrykant, który w magiczny sposób pojawił się w ręku jednego z kochanków był hitem. Facet na pewno nosił go cały dzień w kieszeni, bo wiedział, że będzie uprawiał seks analny. Ta scena była bez polotu i mdła.
Pomyłek sytuacyjnych w tej książce jest wiele. Niektórzy bohaterowie również są oderwani od rzeczywistości. Roxanne powinna się zastanowić nad swoim zachowaniem, bo w jej życiu niedługo wydarzy się coś złego.
Żeby nie było. Nie oceniam zachowania bohaterki. Mi krzywdy nie robi, tylko sobie. Natomiast prezentuje złe wzorce i tak jak napisała autorka - balansuje na granicy autodestrukcji. Z tym zgadzam się w stu procentach.
Ale rozumiem również, że tak miało to wyglądać i dokładnie tak miałam odebrać bohaterkę i poznać jej życie. Rozumiem również, że książka miała wywołać u mnie różne emocje. I tak się stało. Raz byłam zadowolona, by innym razem się wkurzyć, a jeszcze innym podniecić. Rozumiem to wszystko, co chciała mi przekazać autorka. Udało się jej to.
I teraz przechodzimy do podsumowania. I tu myślę, że Was zaskoczę, ponieważ finalnie jestem zadowolona. Choć jest sporo niedociągnięć, to Anna I Hains na tyle mnie zaciekawiła, że chciałbym przeczytać drugą część książki, która ma być jeszcze intensywniejsza w odbiorze, niż „Soulmate".
„Nie od razu Kraków zbudowano" i wiem, że „Soulmate" to spełnienie marzeń autorki. Chciała zaciekawić, może niektórych zaszokować i wywołać inne skrajne emocje. Ale przede wszystkim chciała zrobić coś dla siebie i to zrobiła. Oceniłam książkę bazując na swoich doświadczeniach z podobnymi książkami (chociażby Patrycja Strzałkowska napisała kilka o podobnej tematyce). I oczywiście pod kątem tego, czy wszystko trzymało się kupy.
Czekam na kolejną książkę autorki i wierzę, że będzie lepsza od części pieszej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Bardzo dziękuję Ci za odwiedzenie mojego bloga i każdy pozostawiony przez Ciebie komentarz. Motywuje mnie to działania.
Komentując post wyrażasz zgodę na przetwarzanie danych osobowych, które odbywa się na podstawie zgody użytkownika na przetwarzanie danych osobowych (art. 6 ust. 1 lit a RODO z dn. 25.05.2018)